Ostatni weekend, trochę przedłużony o czwartek i piątek, udało się nam spędzić w Beskidzie Żywieckim. Jechaliśmy bez konkretnych planów. Atak zimy w ostatnich dniach spowodował niepewność w naszych działaniach. Nie wiedzieliśmy czy szlaki są przetarte, a jeśli tak to na ile. Ale kto nie ryzykuje… ten nie ma 🙂
Pilsko
Wyjechaliśmy w czwartek z samego rana. Jeszcze po drodze nastąpiła korekta pierwotnego planu na ten dzień. Zdecydowaliśmy się, idąc za pomysłem Mig, że zamiast od razu jechać do Rajczy pojedziemy do Korbielowa. Zdobycie zimowego Pilska wraz z odwiedzinami Bogusia na Hali Miziowej było nader kuszącą opcją. Po 11 parkujemy auto w Korbielowie na parkingu pod wyciągami. Zmieniamy obuwie i ruszamy zielonym szlakiem wiodącym wprost do schroniska. Podejście jest mozolne. Staramy się trzymać głównie nartostrady, jedynej w miarę twardej drogi aby nie zapadać się po kolana w śniegu. Pogoda na górskie wędrówki idealna, świeci słońce, do tego kilka stopni mrozu. Po około półtorej godziny docieramy do schroniska. Wchodzimy do środka na ciepłą zupę i herbatę. Ogarnia nas tak duże lenistwo, że wyjście na szczyt stoi pod dużym znakiem zapytania 😉 Mimo wszelkich kuszących przeciwności ruszamy jednak tyłki. Za czarnymi znakami po około 40 minutach marszu docieramy na szczyt Pilska (1557 m n.p.m.), drugiego co do wysokości szczytu Beskidu Żywieckiego. Mimo świecącego słońca na szczycie jest około -15 stopni. Od razu zakładamy puchówki i oddajemy się oglądaniu bajecznych widoków. Przejrzystość powietrza jest niesamowita, widać wszystko od Tatr po czeskie Beskidy. Po serii zdjęć oraz ochów i achów postanawiamy zejść na dół co by nie zamarznąć.
Z Mig na szczycie
Królowa Beskidów – Babia
Panorama Tatr ze szczytu Pilska
W drodze powrotnej wchodzimy do szałasu z grillem znajdującego się tuż obok schroniska na Hali Miziowej, gdzie dyżur swój pełni Boguś przewracając smażące się kiełbasy i oscypki. Po kilkudziesięciu minutach rozmowy schodzimy w dół do auta.
Szlak pokonany na Pilsko
Wycieczka zajmuje nam łącznie 5 godzin. Dalej już autem jedziemy do Rajczy. Na miejscu okazuje się, że siarczyste mrozy wróciły. Wieczorny spacer z Mig, w towarzystwie Buczera i Kasi przy -20 stopniach dał nieźle popalić 🙂
Wielka Racza po raz pierwszy
Piątek nie zapowiadał się zbyt ładnie. W związku z tym trzeba było wybrać jakąś lajtową opcję na szybkie wyjście w góry. Stąd też padł pomysł na wyjście na Wielką Raczę z Rycerki, czyli możliwie najkrótszą drogą. Dla mnie rejon Worka Raczańskiego jest zupełnie nieznany. Nigdy nie miałem okazji odwiedzić tych okolic Beskidu Żywieckiego. Auto parkujemy na samym końcu Rycerki, przy nowo wybudowanej, ogromnej wiacie ze stołami i ławami, przy której znajduje się duże palenisko. Swoją drogą idealne miejsce na ognisko 🙂 Za żółtymi znakami szlaku ruszamy w kierunku szczytu. Towarzyszy nam Kasia. Szlak wiedzie zboczami gór Worka Raczańskiego. Pnie się cały czas łagodnie do góry by na odcinku 5 kilometrów zyskać około 500 metrów przewyższenia. Widoki są tu cudowne, a tereny dookoła sprawiają wrażenie nietkniętych ludzką stopą. Na myśl przychodzi mi, że to najdzikszy rejon Beskidów jaki miałem okazję do tej pory odwiedzić.
Po około godzinie docieramy do schroniska na Wielkiej Raczy (1236 m n.p.m.), które sprawia bardzo miłe wrażenie. W środku okazuje się, że główna jadalnia została niedawno wyremontowana. Jasne drewno na ścianach, nowe grzejniki i (chyba?) podłogowe ogrzewanie stanowią teraz o klimacie i atrakcyjności tego miejsca. W bufecie zamawiamy herbatę i spędzamy w środku kilkadziesiąt minut ciesząc się widokami za oknem.
Po wyjściu ze schroniska wchodzimy na szczyt, położony jakieś 20 metrów powyżej, na którym znajduje się platforma widokowa. Rozpościera się stąd piękny widok, choć tego dnia akurat delikatnie zamglony.
Urokliwie położone schronisko na Wielkiej Raczy
Cała ekipa na szczycie
Panorama z drogi na Małą Raczę
Po serii zdjęć, ze szczytu kierujemy się za czerwonymi znakami szlaku. Przyszedł nam do głowy pomysł przejścia na Małą Raczę. Jednak po około kilometrze marszu rezygnujemy. Śniegu jest tyle, że zapadamy się po kolana i nie ma sensu męczyć się w takich warunkach. Wracamy i przy rozstaju szlaków skręcamy na żółty, który sprowadza nas do Rycerki do auta. W nagrodę na sam koniec wycieczki Monia wypatruje pięknego jelenia z ogromnym porożem, który przechadza się drogą jakieś 200 metrów od nas w Rycerce. Tu pakujemy się do auta i wracamy na kwatery do Rajczy.
Szlak pokonany na Wielką Raczę
Sobotnie kilometry na Halę Lipowską
Sobotni poranek nie zachęcał do wyjścia z ciepłego łóżka. Było mgliście i pochmurnie, a na kamerkach z Rysianki widać było padający śnieg. Mimo wszystko chcieliśmy się gdzieś ruszyć. Padło na niebieski szlak prowadzący z Rajczy na Halę Boraczą. Po spakowaniu plecaków niespiesznie ruszamy główną drogą biegnącą przez Rajczę. Gdy idziemy sobie spokojnie mija nas czerwony samochód, który po kilkunastu metrach hamuje wpadając prawie w poślizg. Odwracamy się, i nie wierzymy własnym oczom, którym ukazuje się Pati 🙂 Takie miłe spotkanie od rana. Pati z Krzyśkiem jadą w Tatry i przez zupełny przypadek przejeżdżają przez Rajczę 🙂 Po kilku minutach rozmowy każde z nas rusza w swoją stronę. Gdy schodzimy z asfaltu szlak od razu zaczyna piąć się do góry po stokach Suchej Góry. Chodziliśmy już tędy setki razy, mimo to Beskidy nigdy się nie nudzą. Po pół godzinie jesteśmy na Sarnówce przy ostatnim domu. Stąd już dość płaskim terenem maszerujemy dalej w kierunku Boraczej. Śniegu robi się coraz więcej, miejscami prawie do pasa. Dobrze, że szlak jest trochę przetarty, dzięki czemu nie musimy się nadto męczyć. Po nieco ponad dwóch godzinach docieramy do rozstaju szlaków w okolicach Hali Boraczej. Ponieważ jest dość wcześnie decydujemy się jeszcze na przejście czarnym szlakiem na Halę Lipowską. Szkoda tylko, że jest pochmurnie i widoków nie ma. Po godzinie docieramy do schroniska na Hali Lipowskiej, gdzie wita nas przesympatyczna sunia pilnująca przybytku. Po krótkim posiłku kierujemy się kawałek dalej do Rysianki, skąd czarnym szlakiem schodzimy do Złatnej Huty. Po przejściu kilku kilometrów asfaltem udaje nam się złapać stopa. Dwóch miłych Panów dowozi nas do samego centrum Rajczy co oszczędza nam czas i przede wszystkim kilka kolejnych kilometrów dreptania po asfalcie 🙂
Trasa pokonana w sobotę
Spacerowo na Rysiankę
Niedziela rozleniwiała od rana słońcem. Dopiero po 10 postanawiamy się zebrać i choć na chwilę wyjść gdzieś wyżej przed powrotem do domu, bo widoki zapowiadały się tego dnia przednio. Dojeżdżamy w trójkę, wraz z Mig i Gregiem do Złatnej Huty autem, skąd czarny szlakiem postanawiamy wyjść na Rysiankę. Pogoda dopisuje. Nad głową błękit nieba, do tego delikatny mróz. Po prostu idealnie na przedpołudniowy spacer po górach. Nie spieszymy się, dlatego też wyjście zajmuje nam ponad półtorej godziny. Ostatnie metry pokonuję w krótkim rękawku – było tak gorąco 🙂 Z Hali widoki piękne, dookoła wszędobylskie góry. Od Tatr, poprzez Beskidy, Niżne Tatry, Fatrę. Co tu dużo mówić? Zdjęcia oddają wszystko.
W schronisku zostajemy przez kilkadziesiąt minut. Zjadamy obiad aby nie zatrzymywać się nigdzie w drodze do domu. Zejście jest szybkie 🙂 Każdy na swój sposób. Ja zbiegam, Greg zjeżdża na nartach, a Mig…
Pod drodze spotykamy jeszcze Buczera z Kasią i ucinamy sobie dłuższą pogawędkę. Niestety każdy wyjazd kiedyś dobiega końca. Około 15 pakujemy graty z wynajmowanego pokoju i ruszamy w drogę powrotną na niziny.
Droga pokonana w niedzielę